Najnowsza książka Jadwigi Staniszkis jest swoistym podsumowaniem jej dotychczasowego dorobku, autorka twierdzi, że „zawarłam w niej wszystko, co wiem o kulturach świata” (Staniszkis 2012: 7). Początkującym adeptom socjologii pozostaje wierzyć, że tak wybitna postać wie sporo. Warto zatem zderzyć opisywany proces zawładnięcia, czyli „narzucenia porządku zgodnego przyjętą formułą władzy” (s. 7).
Staniszkis odnosi się w swojej publikacji do kilku wydarzeń historycznych obrazujących opisywane zjawiska. Wspomina reformy Dioklecjana z zapoczątkowana w 293 roku n.e. (ss. 72-76), wprowadzenie przez Konstantyna centralizacji władzy w Imperium Rzymskim na początku IV wieku (ss. 76-79), odnosi się do zawirowań w polityce rosyjskiej z końca XIX i początku XX wieku (ss.132-138) ze szczególnym uwzględnieniem bolszewickiej wersji komunizmu (ss. 22-28, 33-35). Wyróżnione przez nią dyktat idei, dyktat formy i dyktat władzy pomagają odnieść się również do naszej współczesności, gdy analizują w rozdziale trzeci (ss.81-104) Traktat Lizboński i Kartę Praw Podstawowych oraz rozpad tradycji, który w Polsce doprowadził m.in. do walki o krzyż z jednej strony jako obiektu postrzeganego przez tomistyczny realizm, z drugiej zdesubstancjalizowany znak (ss. 117-120).
Jestem skłonny twierdzić, że opisywane przez Jadwigę Staniszkis mechanizmy – w tym kluczowe we wspominanej książce zawładnięcie – mogą być przydatne to interpretacji innych wydarzeń z najnowszej historii. Jednym z nich jest szafowanie przez pewne środowiska „faszyzmem”. Omawiając dyktat mocy Staniszkis wspomina, że „kolejny węzeł krytyczny, ważny szczególnie w demokracjach medialnych opartych na wrażeniach tworzonych przez media i public relations to zdolność narzucenia określonej ramifikacji definiującej konkurentów jako pozbawionych cech koniecznych do efektywnego sprawowania władzy (i to zarówno cech intelektualnych, jak i osobowościowych). Towarzyszy temu próba delegitymizacji konkurentów” (s. 46).
Przy okazji zeszłorocznego Marszu Niepodległości, na zaproszenie środowiska „Krytyki Politycznej”, do Warszawy przyjechali uzbrojeni członkowie berlińskiej antify, aby walczyć z Polskimi faszystami. Obiektem ich ataków stali się m.in. polscy rekonstruktorzy uczestniczący w paradzie historycznych strojów wojskowych. „Blokowanie faszystów” przez „kolorową niepodległą” przy wykorzystaniu sprzyjających mediów zdaje się byś ową ramifikacją. Inny przykładem narzucenia Polsce łatki faszystowskiej jest używanie zwrotu „polskie obozy koncentracyjne”. Zarówno w społeczeństwie, jak i wśród polskich instytucji państwowych nie ma przyzwolenia na takie nazewnictwo „dzieła” III Rzeszy. Jednak zwrot ten co jakiś czas pojawiają się na łamach zagranicznych mediów, a najczęściej właśnie niemieckiej prasie. Najdotkliwszą wpadkę w tej kwestii zanotował Barack Obama.
Podobny ton ma ostatnia produkcja Władysława Pasikowskiego. Nie odbierając nic z talentu reżysera – warto pamiętać, że jest on twórcą zaangażowanym, co pokazał już w „Psach”. „Pokłosie” pokazuje rzeczywistość, która według historyków jest rzetelna w takim stopniu, jak prace „naukowe” Tomasza Grossa. Trudnych spraw nie można rozwiązywać posuwając się do kłamstw. W 70 rocznicę powstania „Żegoty” kolejni Polacy zostali nagrodzeni medalami Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Część z wyróżnionych nie dożyła tego dnia, a honory w ich imieniu pełnili ich potomkowie. Ratowanie Żydów przez Polaków było przez wiele lat tematem tabu i taka stan rzeczy miał również polityczne podłoże.
Kolejnym węzłem krytycznym dyktatu mocy według Staniszkis jest „rozciągnięcie powyższej metody na gry o pozycjonowanie prowadzone w samym społeczeństwie oraz dążenia do narzucania tym grom symbolicznej taksonomii (…). Taka taksonomia pozwala cyklicznie wprzęgać emocje i energię społeczną, która im towarzyszy na przykład w mechanizm wyborczy” (s. 47). Ciekawym z tej perspektywy staje się raport „Działacze z przeszłością” opublikowany przez Monachijski Instytut Historii Współczesnej (IfZ). Opracowania dotyczy założycieli Związku Wypędzonych, na którego czele aktualnie stoi Erika Steinbach. Odkrywa on dość kontrowersyjne treści dotyczące początków tej organizacji. Okazuje się, że aż 11 z 13 założycieli Związku Wypędzonych, to byli członkowie NSDAP lub Waffen SS. Licząca dziś około 2 mln członków struktura została założona w 1957 roku. Jeszcze w czasach podziału na RFN i NRD stanowiła znaczącą siłę lobbystyczną w zagadnieniach zawiązanych z przesiedleniami będącymi konsekwencją konferencji poczdamskiej. Kolejni szefowie tej organizacji byli członkami CDU, CSU lub SPD, zaś na konferencjach i konwentach Związku Wypędzonych pojawiali i pojawiają się nadal prominentni niemieccy politycy – nawet ci aktualnie piastujący stanowisko Kanclerza. Aktualnie około 90% środków w dyspozycji organizacji, to fundusze z budżetu federalnego RFN. Władza chwali się m.in. wspieraniem kultury wypędzonych, wypłatą odszkodowań czy pomocą w odzyskaniu utraconego w związku z wyżej wspomnianymi postanowieniami konferencji poczdamskiej mienia. „Czwarty krok, pomagający w „zawładnięciu” w ramach dyktatu mocy, to stworzenie bezideowej partii władzy, ale też klasy politycznej jako jej fundamentu. W obu chodzi o traktowanie władzy (czy pozostawienie w jej orbicie dzięki sieci relacji klientelistycznych) jako źródła innych dóbr: dochodu, stanowiska, szans życiowych, uznania. ” (s. 47).
Mamy zatem doczynienia z sytuacją, gdy kat staje się ofiarą. Kreowana jest narracja o pokrzywdzeniu środowisk, które w rzeczywistości aktywnie uczestniczyły w budowaniu jednego z dwóch największych totalitaryzmów XX wieku oraz będących społecznym zapleczem dla holocaustu skutecznie korzystając z zasobów państwowych zmienia interpretację historii, zakłamując własną rolę w najczarniejszych jej kartach.
Mechanizm odwrócenia własnej roli jest wykorzystywany bardzo często wśród jednostek uwikłanych we wspieranie systemów totalitarnych. Sędziów okresu stalinowskiego wydających wyroki w sfingowanych procesach pokazuje się, jako schorowanych i zasłużonych dla kraju obywateli, których „ziejący jadem nienawiści” IPN chce osądzić w imię własnej „zawiści”, a nie interesu publicznego. Warto pamiętać, że pełna nazwa tej instytucji, to Instytut Pamięci Narodowej – Komisja Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu. Ataki na IPN, gdy ten spełnia swojej ustawowe obowiązki nie są elementami dbania o interes Polaków jako narodu, ani ich politycznej reprezentacji. Dotyczy to budowania zarówno wewnętrznego jak i zewnętrznego zaufania do instytucji państwa oraz jego prestiżu. Dzieje się tak, poprzez uwikłanie życiorysów właścicieli i redaktorów (w tym redaktorów naczelnych) mediów funkcjonujących w Polsce. Nie musi być to uwikłanie bezpośrednie, lecz może dotyczyć innego członka rodziny np. ojca, brata czy teścia.
Nawet, gdy dyktat mocy dochodzi do sytuacji progowej, nie musi to wcale oznaczać utraty władzy. Pozostaje jeszcze dyktat formy i dyktat idei. Staniszkis kończy swoje rozważania o władzy opierają się na złożeniu, że historyczne doświadczenia „formy” są wciąż rzeczywiste i mają siłę sprawczą. Założenie „może być to jednak tylko wyrazem poszukiwania przeze mnie logiki w chaosie i złudnego punktu oparcia” (s. 160). Obywatelom pozostaje zatem liczyć na własną refleksyjność – gdy ktoś współcześnie wysuwa argument „Faszyści!” warto sprawdzić, jakie podejrzenia ma ochotę odsunąć od siebie krzyczący. Uwzględniając wspomniane powyżej węzły krytyczne dyktatu mocy może okazać się, że wrzeszczą ci, którzy chcą zagłuszyć własne zachowania o brunatnym zabarwieniu.
Staniszkis J., (2012) Zawładnąć! Zarys procesualnej teorii władzy, Warszawa: Scholar