Z a i n t e r e s o w a n i e
W Instytucie Muzykologii i Medioznawstwa na Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie, odwiedziłem znajomą, która mieszka w Hamburgu i byłem na eksperymentalnym koncercie zespołu jej męża. Grupa ta zwykle gra flamenco, a tym razem próbowała swoich sił w łączeniu go z muzyką bałkańską i orientalną. Jednak nie chcę pisać o wspólnocie genetycznej flamenco i muzyki bałkańskiej z muzyką orientalną, w związku z obecnością Turków na Półwyspie Bałkańskim i Arabów na Półwyspie Iberyjskim. Tym bardziej nie wiem, jak prawomocnie i zasadnie odnieść to do sytuacji domniemanej wielokulturowości miast portowych w rodzaju Hamburga, czy migracji tureckiej do Niemiec. Zastanowiło mnie co innego: alkohol w relacji z muzyką.
Koncert odbywał się w wielofunkcyjnej sali, która czasami jest salą gimnastyczną. Kiedy indziej znowu salą koncertową albo galerią sztuki. Mieści się ona „na zapleczu” restauracji, której pracownicy zresztą gastronomicznie obsługiwali koncert. Dlatego, że nieco zgłodniałem, to udałem się do minibaru, gdzie okazało się, że nie ma w sprzedaży nie tylko dań z restauracji, ale też przekąsek (paluszki, chipsy…). Posiłki te były osiągalne do godziny 21. Za to w sprzedaży jest alkohol i sok pomarańczowy, mniejsza o ceny – chodzi o sam repertuar trunków. Pięć rodzajów piwa, trzy rodzaje wina i spora kolejka, zarówno przed koncertem, jak i w jego przerwach.
P y t a n i a
Z autopsji znałem do tej pory tylko koncerty z filharmonii/opery, postpunkowych spelun, spędów w rodzaju Przystanku Woodstock i studenckich juwenaliów. Dwa kompletnie odmienne społeczne światy nie tylko pod względem ilości i sposobu spożywania alkoholu. Od widoku delikatnych quasi-dam sączących likier przy rozmowie o podróżach all inclusive do słonecznej Italii we foyer (Opera Nova, Bydgoszcz, marzec 2005) aż po osranych, czterdziestoletnich punków leżących w wymiotach w słoneczny, niedzielny poranek pod ubikacją typu toi-toi (Przystanek Woodstock, Kostrzyn n. Odrą, sierpień 2005). Koncert flamenco lokował się gdzieś między typowym koncertem muzyki popularnej, gdzie albo odbiór muzyki następuje np. po przez tzw. pogo a koncertem muzyki zwanej klasyczną. Intreumentarium popularne, kompozycje nieco bardziej złożone, ale publiczność jest ukrzesłowiona (słowo dr Marzeny Żylińskiej, autorki bloga Neurodydaktyka) a i w dodatku – według mojej znajomej – obowiązuje jakiś dress code, więc bluzę z kapturem muszę zamienić na czarną, świeżo wyprasowaną przez nią koszulę, należącą do jej męża.
Podstawowe pytanie to, po co więc alkohol na koncertach i muzyka w pubach? Jak to się dzieje, że te dwie ,,rzeczy” współwystepują? Nie do pomyślenia przecież jest festiwal muzyki popularnej bez patronatu jakiegoś browaru, czego emblematycznym przykładem jest Open’er.
W y j a ś n i e n i e
Dylemat okazał się nie tyle banalny, co badany wielokrotnie. Zgodnie z wynikami eksperymentalnych badań prowadzonych od początku lat 1980tych przez amerykańskich psychologów społecznych sama obecność muzyki zwiększa ilość spożywanego alkoholu [por. Gugen 2008: 1]. W pubach i restauracjach, w których nie gra muzyka alkohol zamawiany jest rzadziej. Z kolei włączenie muzyki – jak pokazują ukryte obserwacje – sprawia, że klienci bardziej skorzy są do zamawiania alkoholu. Co więcej, pogłośnienie muzyki skutkuje jeszcze większą konsumpcją alkoholu, lecz – moim zdaniem – nie chodzi tu o prost(ack)ą zasadę, im głośniejsza muzyka, tym więcej spożytego alkoholu. Wykres ze stałym wzrostem jest nierzeczywisty. Myślę, że po przekroczeniu pewnego (nie znalazłem badań, konkretyzujących to, więc jest to sprawa do zbadania) poziomu decybeli, klienci będą mniej skłonni spożywać alkohol. Bardziej adekwatnym wykresem zależności będzie więc wg mnie parabola, ukazująca punkt załamania wzrostu konsumpcji alkoholu przy ciągle wzrastającym poziomie głośności muzyki. Lecz takie ekstrema nie były badane.
Okazało się, że w 2008 roku grupa francuskich psychologów w periodyku o ciekawej nazwie Alcoholism. Clinical and Experimantal Research opublikowała artykuł sprawozdający eksperymentalne badanie na przykładzie osób pijących piwo dotyczące relacji głośności muzyki do zachowań alkoholowych. Zespół dowodzony przez Nicolasa Gugena w eksperymentalnym studium z 2008 roku zastosował dwa poziomy głośności puszczanej muzyki: 72 dB (czemu odpowiada np. poziom hałasu na zakorkowanej ulicy) oraz 88dB (czyli natężenie dźwięku zbliżone do hałasu pracującej kosiarki). Skutkiem zwiększenia głośności muzyki o 16dB było przyśpieszenie konsumpcji alkoholi. Do tego miejsca wszystko jest jasne, ale pojawia się pytanie dlaczego muzyka działa na jednostki i grupy ludzi w przestrzeni publicznej w taki sposób. Na to pytanie autorzy odpowiadają, że w dwójnasób: na pół metafizycznie i pragmatycznie. Po pierwsze muzyka wprowadza jakiś rodzaj pobudzenia, które skłania ludzi do picia alkoholu w ogóle oraz picia go szybciej, jeśli jest głośniejsza. To właśnie metafizyka – nieznane tłumaczone jest innym nieznanym. Po drugie głośna muzyka w pubach, czy pewnie też na koncertach, uniemożliwia standardową komunikację międzyludzką, więc nic innego ludziom nie pozostaje, jak zaglądać do kieliszka czy pokalu.
Trudno dyskutować z drugim, pragmatycznym wyjaśnieniem, które jest trafne, aczkolwiek wydaje się, że problem paralelności muzyki i spożywania alkoholu nie jest tylko kwestią praktyki. Występowanie owego pobudzenia (arousal) z perspektywy socjologicznej należy jednak potraktować jako sytuację społeczną, w której uczestnictwo jednostek w interakcji dominuje nad odcinaniem się ich od siebie. Zarówno muzyka, jak i alkoholizowanie się (to drugie to w tzw. ,,umiarkowanych dawkach”) sprzyja uspołecznieniu i towarzyskości, że po raz kolejny odwołam się do wyświechtanych zapewne koncepcji Georga Simmela, berlińczyka o wrocławskich korzeniach zresztą.
Innymi słowy, raz z ilością wypitego alkoholu w danej grupie spada „czujność” kontroli społecznej na łamanie norm zachowania się w miejscach publicznych (hipoteza) a także – że przywołam myśl Andrzeja Zybertowicza – zrównuje się mikrostruktura społeczna. Działanie alkoholu na mózg sprawia, że jego obszary odpowiedzialne za bardziej skomplikowane procesy intelektualne są otępione i następuje wolniejsze przekazywanie bodźców nerwowych na synapsach na tyle, że jednostki, u których dzieje się to sprawnie mogą łatwiej komunikować się z jednostkami u których obszary odpowiedzialne za pracę umysłową nie są tak sprawne. Może dochodzić do dialogu na uwspólnionym poziomie. Muzyka wzmaga to jeszcze dodatkowo.
Poza tym muzyka i alkohol pełnią podobne, relaksacyjne funkcje, mówiąc strukturalistycznie lokują się po stronie wypoczynku, nie zaś pracy. Szczególnie jeśli to tej pary dokłada się trzeci element, jakim jest taniec. Moje międzykulturowe doświadczenia – ale nie tylko – wykazują, że kwestia jest bardziej uniwersalna niż partykularna [por. foto poniżej]. Przecież łączy się – moim zdaniem mocniej – z oddziaływaniem fal dźwiękowych na mózg oraz alkoholu na krwiobieg i mózg a nie kulturowym kształtem socjalizacji.
Z prywatnego archiwum
P o d s u m o w a n i e
1. Obecność muzyki koreluje pozytywnie z ilością wypijanego alkoholu.
2. Umiarkowanie większa głośność muzyki przyśpiesza konsumpcję alkoholu. Może dlatego, że przy głośnej muzyce alkohol smakuje nam jako bardziej słodki, jak donoszą brytyjscy uczeni (tu tekst oryginlny)?
3. Słuchacze niektórych gatunków muzyki spożywają więcej alkoholu niż słuchacze innych gatunków. Choć o tym nic nie napisałem, bo nie miałem danych nt. słuchaczy flamenco.
To dlaczego na hamburskim koncercie było wiele rodzajów alkoholu i długa kolejka do baru? Przede wszystkim mieliśmy do czynienia z relaksacją osób pracujących w piątkowy wieczór przy muzyce i kilku głębszych. Tu niezbędne wydawało się spłaszczenie mikrostruktury społecznej, zniwelowanie różnic między przedstawicielami różnych profesji czy i klas ekonomicznych niemieckiego społeczeństwa, aby mogła wystąpić towarzyskość. Ponadto koncert jest dość głośnym wydarzeniem, a to wzmagała potrzeby alkoholowe. Natomiast szeroka gamma alkoholi dostępnych w sprzedaży to wynik tego, że kultura konsumpcji w Niemczech stoi na wyższym poziomie (obrotu gospodarczego) niż w Polsce.
A co ma wspólnego muzyka z alkoholem? Sądzę, że społeczne, czy nawet uspołeczniające funkcje.
Wieloaspektowe związki między muzyką a alkoholem są z pewnością materiałem, który można ujmować wielorako. Poruszyłem pewnie nie wielki obszar tego problemu. Może trwający właśnie karnawał zainspiruje kogoś z tzw. Returning Visitor (mówiąc językiem Google Analitics) do tego, aby coś np. o roli alkoholu w inspirowaniu potencjału twórczego kompozytorów wymyślić!